Mojego dziecinstwa nie wspominam zas zbyt chetnie. Żyłam niczym krolewna - w zlotym palacu. Mialam wszystko, ale tak naprawde nie posiadalam niczego... i tak tez pozostalo do dzis. Przez rodzicow stalam sie zamknieta w sobie introwertyczka. Uczyli mnie egoizmu (z niklym rezultatem), wpoili zasady "licz tylko na siebie", "nie ufaj nikomu i niczemu", "pracuj, ucz sie, bo zostaniesz sprzataczka". Jako male dziecko znalam szara, okrutna rzeczywistosc wlasciwie od podszewki. Bylam wrazliwa dziewczynka, zbyt wrazliwa..., ktora przezywala kazda bure i krytyke, niczym koniec swiata. Nieustannie krytykowano mnie, nigdy nie chwalono, bowiem wg. opinni rodzicow bylam -"rozpuszczona jedynaczka",
W rzeczywistosci zas, trudnym dzieckiem, despotycznym, silnym, bezkompromisowym, ale w glebi duszy wrazliwym.
Przez lata zaczelam zamykac sie w sobie-poprzez niezrozumienie, nieakceptacje, autsajderstwo, poczucie, iz moje reakcje, a w szczegolnosci mysli egzystencjonalne i dotyczace spraw codziennych, sposob pojmowania swiata, sa zle.
Nigdy nie bylam szczesliwa, zawsze na skraju spoleczenstwa; do teraz... Albowiem wreszcie spotkalam ludzi bliskich mojemu sercu, akceptujacych mnie taka, jaka jestem, dla ktorych atutem jest moja innosc, glebokie pojmowanie swiata, artystyczna dusza. Wreszcie moge powiedziec:"JESTEM SZCZESLIWA"!!! Czerpie z zycia to co najlepsze. Ksztalce sie, wznioslam na arkany wiedzy. Teraz brakuje mi tylko kogos, kto w bezposredni, bezczelny sposob dotrze do mej duszy. Przed kim otworze sie, zaufam i nie bede bala sie wyjawic swych gleboko ukrytych mysli... Moze wlasnie owa osoba okarzesz sie ty??